Rozdział 4

Obudziłam się z wielkim uśmiechem na ustach. Myślałam jedynie o wczorajszym dniu. Cody wiedział czego potrzebuje, a spokój z dala od domu, od nakazów i wypełniania zbędnych zadań, było niczym deszcz po długotrwałej suszy. Odświeżył moją duszę jak ziemię, która od dawana potrzebowała wilgoci, która przynosiła ukojenie. Ja potrzebowałam wolności psychicznej. Przynajmniej na godzinę. Zapomnienia. Przejażdżka pomogła mi w tym. Możliwe, że przez strach przed upadkiem, albo dzięki zapachowi lasu, którym jechałam wraz z chłopakiem i staruszkiem, który dalej operował moim koniem. Zapewniali mnie, że dostałam najmilszego konia, ale mimo to moja panika wygrywała.
Słuchałam dźwięków jakie wydobywały się z radia, płakałam. Ciągle. Chłopak jedynie patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem, a jego głos próbował przekrzyczeć moją rozpacz. Dowiedzieć się czegokolwiek o moim stanie psychicznym, ale ja jedynie dawałam upust łzą. Potrzebowałam tego. Płakania. Czegoś, na co nigdy nie mogłam sobie pozwolić. 
- Kochanie proszę. - mówił spokojnym głosem przytulając mnie delikatnie do siebie, a ja nie reagowałam na to. Byłam w swoim świecie. - Proszę cię odpowiedz mi. Proszę. - szepnął mi na ucho, a ja wtuliłam się w jego szyję, próbując jakoś zatrzymać falę pytań. 
- Proszę cię nie pytaj. - szepnęłam łamiącym głosem w jego ucho wtulając się mocniej w niego, a on jedynie przytulił mnie mocniej. Czułam chęć poznania prawdy, ale czuł, że niczego nie osiągnie. 
- Chodź - powiedział cicho i łapiąc mnie za rękę pociągnął za sobą. Wpatrywałam się w nasze dłonie, złączone, czułam koszmarny ból serca. Mu zależało, a ja postępowałam zgodnie z planem. Wszyscy mieli racje jestem na to za słaba, ale było już za późno na zatrzymywanie się, jedynie doprowadzenie do końca. 
- Gdzie idziemy? - zapytałam, normując drgania mojego głosu, ale nie zyskałam odpowiedzi. Chwilę później ujrzałam domek na drzewie. Stary niczym drzewo na którym się znajdował, domek. Chłopak się nie zatrzymywał, jedynie dalej mnie ciągnął. Weszliśmy po drabinie, a na końcu ujrzałam drewniane wnętrze. Mimo starości było piękne. W swój własny sposób pokazywało, że posiada własną historię, uwielbiałam takie miejsca. 
- Jeżeli jest ci smutno, możesz tu przychodzić. Nikogo tu raczej nie ma, sam czasami tu przychodzę. Pozwala obmyślać wiele spraw. Jedynie zamykasz oczy i odchodzisz w własne rozmyślenia, na początku jest trudno, ale z czasem zobaczysz jak łatwo będzie to ci przychodziło, a sprawy jak teraz staną się w tym świecie nic nie warte. - powiedział, a jego usta musnęły moja skroń, jakby chciał pokazać, że jest i zawsze będzie obok mnie. 
I potrafiłam tak robić, Wyłączać się czasami na wiele godzin, porażając się w moich rozmyśleniach. Zupełnie innym świecie, do którego nikt poza mną nie miał klucza, ani prawa do posiadania go. Wstąpienie do niego nie było możliwe. Chyba, że ktoś potrafił czytać w myślach.
- Panno Kate! Pan Moris do pani. - usłyszałam głos gosposi i pisnęłam. Zupełnie zapomniałam o dzisiejszych zakupach. Miałam pomóc mu wybrać ciuchy na dzisiejszy bankiet, na którym również ja miałam się pojawić u jego boku. Nie przeszkadzało mi odgrywanie pary, dobrze się dogadywaliśmy.
- Powiedz mu, że za 20 minut zejdę! - odkrzyknęłam i w pobiegłam do łazienki. Z prędkościowa światła się ogarnęłam i ubrana w zwykły biały T-shirt i leginsy, oraz z lekkim makijażem zbiegłam na dół.
- Najmocniej cię przepraszam ! - krzyknęłam szybko, a chłopak się zaśmiał. Machnął ręką i posłał mi uroczy uśmiech.
- Każdemu się zdarza. - rzekł dalej z tym samym wyrazem twarzy. - Mamy jeszcze sporo czasu do tego nudnego spotkania największych snobów USA. - powiedział posyłając mi uśmiech,  a ja szczerze zaśmiałam się. - Ale teraz chodźmy, jeszcze zarzucą mi brak profesjonalności. - powiedział tonem swojego ojca. Mężczyzna miał zupełnie ten sam styl wychowania co mój. Snobistyczny, egoistyczny, materialista...Tak nazwałabym swojego ojca. Zupełnie pasował do postaci pana Moris'a. Te same garnitury wybierane w najlepszych sklepach. Ten sam perfekcjonizm. To samo suche wyznanie uczuć oraz zmartwienia.
Udałam się za nim, a na moich ustach widniał ciągle uśmiech. Czułam, że ten dzień będzie inny. Przełomowy w moim życiu.

                                                                         ***
- Taylor stań! - za plecami słyszałam ciągły jęk mojego brata. Rozbawiała mnie jego "super kondycja". Godzina przechadzka po centrum handlowym spowodowała u niego niezła zadyszkę. Nogi dostawały skurczy, a z ust wydobywały się ciągłe jęki proszące o litość.
- Cicho i chodź. -warknęłam rozbawiona podążając dalej. Usłyszałam za plecami westchnięcie pomieszane z bólem. - Niby to faceci są lepsi  od kobiet. - odrzekłam zerkając na niego. Pamiętam jak zawsze wypominał mi to, gdy wygrywał jakaś konkrecje. Dziecięce zabawy, które miały dla nas w tamtych czasach wielkie znaczenie. Brak problemów, a zakłady kończyły się na cukierku. Ówcześnie wiążą się one z określona sumą pieniędzy, bądź jakaś wartościową rzeczą. Czasami o osoby. Albo jak w przypadku moim i reszty - kto wejdzie pierwszy i zyska najwięcej kasy. Wszystko i tak kończyło się z wielką, wewnętrzną satysfakcją
- Zakupy to inna kategoria! - powiedział oburzonym tonem, a ja zachichotałam dziewczęco. Kiedyś nie pozwoliłabym sobie na takie gesty. Wiązały mi się z plastikowymi, bogatymi dziewczynami z mojego liceum. Piskliwy głosik i nudne, zwykle bezsensowne powody do śmiechu.
- Tylko winni się tłumaczą braciszku. - powiedziałam tym samym słodkim tonem.
- Będę musiał ostrzec tego twojego Nick'a. - powiedział teatralnie z wielkim westchnięciem, a ja spiorunowałam go spojrzeniem. - Ciekawe rzeczy mówisz przez sen, najbardziej rano. Nie wiedziałem, że stałaś się aż tak bardzo niewyżytą kobietą. - rzekł kiwając głową z wielkim, rozbawionym uśmieszkiem. Ja momentalnie się zaczerwieniłam i ulegając stanęłam.
- Co takiego?- zapytałam zawstydzonym tonem, a on pokazał rządek prostych, białych zębów. Do tej pory pamiętam znienawidzony przez niego aparat. Był źle założony, a brzegi nieźle raniły mu policzki.
- Nick to tylko znajomy. - szybko oznajmiłam i przeklinałam się w duchu, że ścięłam moje, kiedyś sięgające do pasa, włosy. Mogłam się w nich ukryć, gdy tylko czułam się zawstydzona. Moment, gdy ścięłam je do ramion. Od tamtego momentu polubiłam spinanie ich i właśnie tak zrobiłam dzisiaj. Uniemożliwiając sobie ukrycie się za ścianą z moich włosów.
- Znajomy na widok którego robi ci się mokro w majtkach. - powiedział Paul zerkając na mnie z wrednym uśmieszkiem, a ja prychnęłam oburzona, a na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. Przed moimi oczami stanął widok chłopaka. Jego oczy, blond włosy i idealne rysy twarzy. Dobrze zbudowane ciało i uśmiech, który co chwile mi posyłał. Momentalnie potrząsnęłam głową z nadzieją, że obraz zniknie mi sprzed oczu. Nie mogłam, chciałam bardzo, ale nie mogłam się zauroczyć, Moje serce nie wytrzymałoby kolnej dawki uczuć. Zbyt bolały rany po poprzednich latach. Serce jako jedyny organ nie chciało się zagoić.
- Wyjątkowo obchodzi cię stan mojej bielizny. - oznajmiłam rozbawiona, a on sam się zaśmiał pod nosem, Uśmiechnęłam się i zerknęłam na niego, Nie miałam pojęcia jak ja mogłam tak bez niego wytrzymywać. Strasznie brakowało mi naszych wygłupów, ale zawsze starałam się zastąpić te uczucie czymś innym.
- Raczej przeszłość kryminalna osoby, która powoduje u ciebie taki stan. - powiedział, a ja wstrzymałam oddech. To raczej innych powinna obchodzić moja kartoteka, która jest obecnie pusta dzięki umiejętnym ukrywaniem tożsamości. - Coś się stało? - zapytał, a ja momentalnie przybrałam inny wyraz twarzy.
- Nie wszystko okej, chodźmy już, nie mam jeszcze sukienki na ten bankiet. - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam przed siebie.
                                                                           ***
- Kate proste plecy. - upominał mnie Cody, a ja starałam się utrzymywać pozę, w jakiej miałam siedzieć. Mimo iż wydawało się to banalnie proste, w praktyce było o wiele trudniejsze. Gdy tylko zapominałam o poleceniu, znów zaczynałam się garbić.
Jazda konna była prosta jedynie w telewizji. Pięknie wsiadający jeźdźcy, robili to z niewyobrażalną gracją. Zawsze fascynował mnie sposób, jak synchronizowali się ze swoim koniem i w biegu wskakiwali na niego. Nie było w tym ani szczypty strachu. Ja, jako mała dziewczynka zawsze sądziłam, że każda umiejętność nie wymaga nauki. Dlatego pierwszy dzień w szkole był dla mnie przełomem. Zauważałam, że człowiek musi nabywać wiedzę. Obserwowałam każdą czynność, słuchałam każdą nową wieść z zafascynowaniem.Uwielbiałam to. Poznawać świat na własnej skórze, na własnych przeżyciach. Do tej pory pamiętam jak mała ja z entuzjazmem opowiadała niańką każdy nowy dzień jaki przeżyła w szkole. Dziś poznawałam jazdę konną. Sam moment wsiadania był dla mnie upokarzający. Sądziłam, że to jest prostsze. W momencie gdy zaproponowano mi drewnianego konia do wytrenowania metod, odmówiłam. Z zaangażowaniem podeszłam do zwierzęcia i z pewnością wsadziłam nogę do strzemionka, ale zamiast znaleźć się na koniu, upadłam w ramiona Cody'ego stojącego za mną. Zarumieniłam się i przeprosiłam, a po chwili znów obserwowałam mężczyznę, który powoli pokazywał mi tą trudną czynność, Za drugim razem poszło mi to o wiele lepiej. Wsiadałam przy drobnej pomocy blondyna. Poczułam uścisk w brzuchu, a w głowie pojawiło mi się tysiące scenariuszy.
- Nie umiem utrzymywać tej głupiej pozycji. - powiedziałam zrezygnowana i momentalnie się przygarbiłam, a on zatrzymał konia.
- Nie możesz się poddać, wiem, że to twój pierwszy raz w takiej sytuacji, towarzyszy ci strach, a to nie jest miłe. Jedna, dwie lekcje i będziesz to miała w małym paluszku. Nie rezygnuj tak po prostu. - powiedział z uśmiechem. Miał rację, ale moja dusza perfekcjonisty cierpiała.
- Postaram się. - powiedziałam, a on szeroko się do mnie uśmiechnął.

Kilka godzin na koniu, sprawiło że strasznie bolały mnie uda i półdupki. Miałam wrażenie, że kilka godzin przesiedziałam na palących kamieniach, lub kilka osób przeszło po mnie. Musiałam jeszcze przeżyć wieczór, który zapowiadał wiele tańców, z różnymi osobami. Moje nogi odmawiały już na samą myśl chodzenia, a co dopiero szybkiego tańczenia.
Położyłam się i odetchnęłam, Godzina ulgi, drzemka, może to przyniesie jakąś ulgę. Już byłam w półśnie, kiedy rozbrzmiał się dźwięk mojego telefonu.
- Zła istoto czemu dzwonisz. - powiedziałam w półśnie. Gabriela zaśmiała się do słuchawki, a po chwili zrobiła się poważniejsza. - O co chodzi?- zapytałam z westchnięciem.
- Nic. Po prostu Barian powiedział, że nie może ze mną iść. Przestraszył się na wieść, że będą tam moi rodzice, a także Cody. Wiesz, że się nie lubią. - odrzekła. Brian był wysokim brunetem, o piwnych oczach. Miał wyraziste rysy twarzy, charakterystyczne dla Brytyjczyków. Pochodził z wysp, ale za wszelką cenę starał się zataić swój akcent. Co było według Gabrieli strasznie słodkie. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Zresztą kto by tego nie zrobił. Był w porządku, jednak Cody nienawidził każdego chłopaka, który w jakikolwiek zbliżał się do jego siostry. Bał się, że w jakikolwiek sposób ją straci. Zresztą ona jego też. Przerażał go fakt, iż może się zakochać, wyjść za kogoś i wyjechać, opuszczając go. Byli strasznie związani, mimo częstych kłótni.
- Boi się po ostatniej sytuacji, wiesz tamtej w klubie. Nieźle mu się dostało za pocałowanie ciebie. - stwierdziłam szybko, a przed moimi oczami stanął widok wściekłego blondyna. Gabriela nie chciała się przyznawać do relacji łączącej jej i bruneta, więc ukrywała ten fakt. Jej brat niemiłosiernie wkurzył się na nią widząc ich, okazujących sobie uczucia.
- Wiem, czemu oni nie mogą się polubić. - jęknęła, a ja westchnęłam. - Dobra, zresztą już niczego na razie nie zrobię. W co się ubierasz? - zapytała szybko, a ja jęknęłam. Nie miałam niczego przygotowanego.
- Jeszcze nie wiem. - rzekła przygryzając odruchowo wargę. - Gabriela ja już kończę bo twój brat mnie zabije! - pisnęłam na sama myśl, a ona zaśmiała się.
- Ubierz ta różową bez ramiączek. - rzekła i rozłączyła się. Sukienka. Jak ja ich nienawidziłam. Szczególnie tych szykownych. Czułam się naga od pasa w dół.
Wstałam leniwie i podeszłam do szafki przeklinając mój los.

                                                                   
Weszłam na sale trzymając Cody'ego pod ramie. Starałam się ukryć dyskomfort wywołany długością wybranej przeze mnie kreacją. Postawiłam na niebieską sukienkę bez ramiączek, sięgającą trochę wyżej niż do kolan, a w pasie znajdował się podkreślający talię czarny pasek.Należała ona raczej do luźniejszych, nie lubiłam "ołówkowych". Krępowały moje ruchy. Na stopach miałam moje ukochane 15 centymetrowe szpilki na platformie. Zwykle moje stopy cierpiały od takich butów, jednak te były niezwykłe. Sprawiały, że czułam się jak w najwygodniejszych kapciach na świecie. To coś w co kiedyś nie umiałam uwierzyć. Istny cud.
- Rozluźnij się, jeszcze 3 godzinki i będziemy mogli niespostrzeżenie uciec. - szepnął cicho Cody. Mu także nie uśmiechało się tutaj być. Ciągłe pytania, najbardziej o naszą przyszłość. Ślub, połączenie interesów.
- Aż 3. - jęknęłam zerkając na niego, a on jedynie uśmiechnął się lekko w celu poprawienia mi humoru. Wrócił do rozglądania się. - Braiana tutaj nie ma. - oznajmiłam szybko, a on spojrzał na mnie marszcząc czoło.
- Skąd..?
- Gabriela opowiadała mi zaistniałą sytuację. Cody to chore. On jej nie skrzywdzi sama widziałam jak na nią patrzy. Zresztą ona jest dorosła nie możesz jej wiecznie kontrolować. - powiedziałam, a on westchnął. - Każdy uczy się na błędach. Ty też kogoś poznasz, a ona nie będzie miała na to wpływu. Mimo, że jest młodsza to mądra. - oznajmiłam szybko, a on jakby nie zwrócił uwagi na wypowiedziane przeze mnie słowa. Jakby gadać do ściany.
- Chodźmy się przywitać. - powiedział, a ja przytaknęłam, rezygnując z tego wszystkiego. Wiedziałam o jego upartość. - Pani od ciasteczka. - powiedział w pewnym momencie, a ja spojrzałam na niego niezrozumiale. a po chwili spojrzałam na dziewczynę, na którą patrzył. Oniemiałam, zupełnie jak dziewczyna do której skierowane  były słowa i to na pewno nie przez nie.

                                                                            ♦♦♦
Hej. Tak wiem, zawiodłam. Przepraszam, ale zaczęłam naukę w liceum. Moje gimnazjum miało niższy poziom niż myślałam i muszę dużo nadrabiać. Plus także choroba jaka właśnie u mnie zaistniała. Teraz postaram się trzymać zasady, że będę publikować przynajmniej rozdział raz w miesiącu. Trzymajcie kciuki.

Ps. liczę na opinie :)

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział. nie przejmuj się i życzę szybkiego powrotu do zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę zagmatwane to wszystko, ale mam nadzieję, że zacznie się wyjaśniać za moment. Gdzie bracia? Trochę smutno bez nich. Czekam na jakieś akcje z nimi razem. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że tak późno i krótko ale szpital nie ułatwia zadania....
    Rozdział świetny... czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochanie nic się nie dzieje, warto był czekać, super rozdział i czekam na NN <3

    OdpowiedzUsuń